Portal nr 1 w powiecie bolesławieckim
BolecFORUM Nowy temat
Tylko na Bolcu
17 października 2020r. godz. 15:30, odsłon: 1784, Bolec.Info/Bolecnauci

Tajemnica szmaragdu - odcinek piętnasty

Kolejna część naszej bolesławieckiej powieści w odcinkach.
ulica Bolesława Kubika 1967
ulica Bolesława Kubika 1967 (fot. polska-org.pl)

Już jest piętnasta część naszej bolesławieckiej powieści w odcinkach!

Dwunasta część tajemnicy szmaragdu - TUTAJ

Trzynasta część tajemnicy szmaragdu - TUTAJ

Czternasta część tajemnicy szmaragdu - TUTAJ

Niezastąpiony Pan M. - Bolecnauta o wciąż tajemniczej tożsamości - dzieli się z nami swoimi pomysłami i niemałym talentem. Zachęcamy gorąco także innych do udziału w zabawie, to dzięki Waszym pomysłom szalona bolesławiecka powieść toczy się w ten sposób. Jesteśmy dalej w garażu przy ulicy Kubika i wstrzymując oddech, towarzyszymy bohaterom w ich zmaganiach. Zapraszamy do czytania:


Pierwszy głośny strzał, oddany przez włamywacza w najbardziej idiotycznej pozycji strzeleckiej na świecie, z trzymanym lewą ręką siodełkiem roweru i rewolwerem trzymanym w dłoni prawej, wbitej pomiędzy szprychy przedniego koła, rzeczywiście był wynikiem uderzenia przez nadlatujący rower i pchnięcia na ścianę, znajdującą się tuż za plecami bandyty. Kolejne strzały oddawał już, obracając się razem z tym nowym, twarzowym dodatkiem do garderoby i z konkretnym zamiarem unieszkodliwienia przeciwnika, uskakującego w stronę leżącego na stole pistoletu. Dwa, trzy, cztery, pięć, sześć. Naciskał spust raz za razem aż do wyczerpania bębenka, a kule jedna za drugą wbijały się w ścianę tuż za biegnącym w kierunku stołu zdesperowanym i sprytnym osobnikiem, tworząc ciekawy poziomy wzór, całkiem jak przy serii z kałasznikowa.

Ostatnia z sześciu kul na szczęście dosięgnęła kolesia, zanim ten dosięgnął drugiej, cichej broni na stole. Na szczęście oczywiście dla strzelającego, bo ciężko byłoby wymieniać naboje w bębenku rewolweru z wielką jak koło od roweru bransoletką na nadgarstku. Koleś, będąc już w posiadaniu pistoletu i tym samym w posiadaniu niezaprzeczalnej przewagi, raczej by się z nim też nie patyczkował. Włamywacz stawiał wykałaczki przeciw zapałkom, że sam skończyłby wtedy podziurawiony jak sito. Z tą niewielką różnicą, że w najgorszym wypadku mógłby zacząć krwawić nie przez sześć, a przez osiem ran wlotowych, gdyż magazynek pistoletu posiadał naboi dokładnie o dwa więcej, niż bębenek rewolweru.

Scena ta wydała się włamywaczowi tak kolosalnie absurdalna, że przez chwilę miał nawet ochotę roześmiać się na głos. Jeszcze nigdy nikt w samoobronie nie rzucał w niego rowerem! Zdarzało się w walce wręcz oberwać wieloma latającymi przedmiotami, a to nożem, a to jakimś krzesłem, wazonem z kwiatami, a nawet gwiżdżącym jeszcze czajnikiem z wrzącą wodą, od której zostały mu blizny po poparzeniach na twarzy. Kiedyś od jednego gościa dostał nawet granatem, ale rzucający w nerwach zapomniał wyjąć zawleczkę, więc ten sam granat, oczywiście już lżejszy o zawleczkę, został błyskawicznie odesłany do nadawcy, a nadawca po chwili odesłany do świętego Piotra, u którego składał aplikację o przyjęcie do grona aniołów.

A ten tutaj, naprawdę zabawny i dowcipny gość, bez zastanowienia, za to w desperacji chwycił po prostu za to, co mógł w tamtej chwili chwycić, czyli za rower. Facet musiał mieć nieziemską fantazję. I braku odwagi też nie można mu zarzucić. Gdyby kiedykolwiek i gdziekolwiek wcześniej mieli okazję spotkać się po tej samej stronie linii frontu, zapewne zostaliby dobrymi towarzyszami, którzy mogliby na sobie polegać, nawet kosztem poświęcenia własnego życia. A tak, szkoda, bo delikwent właśnie się wykrwawiał z dwóch ran. W sumie to lepiej, że z dwóch, bo może chociaż będzie mniej cierpiał, jeżeli szybciej się wykrwawi. Żaden żołnierz nie marzy o tym, by po postrzale umierać w męczarniach, patrząc jak razem z krwią uchodzi z niego życie, kropla po kropli, a jeżeli już ma umrzeć, to lepiej aby była to śmierć szybka i bezbolesna.

Facet dostał w brzuch, po jego lewej stronie, tuż powyżej bioder. Padając się na ziemię nawet się nie zająknął, twardziel. Pocisk musiał przelecieć przez miękkie tkanki na wylot, bo po drugiej stronie na ścianie pojawił się sporej wielkości kleks. Impet lecącej kuli nie rzucił trafionego do tyłu na ścianę, lecz przekręcił jego ciało wokół własnej osi. Teraz leżał zwinięty w pozycji embrionalnej, odwrócony plecami do środka garażu. Włamywacz nie dostrzegał jeszcze, aby pod ciałem zaczęła się pojawiać ciemna plama krwi. Wiedział jednak z doświadczenia, że w każdej sekundzie z postrzelonego człowieka wycieka życie, a szanse na uratowanie go jednocześnie znacząco maleją. Nie miał zamiaru oczywiście ratować rywalowi życia, aż tak go nie polubił. Był za to świadomy, że czas na wykonanie jego zadania szybko ucieka i ma może z minutę, czy półtorej, aby dokończyć swoją robotę i najlepiej niezauważenie się ulotnić.

Postawił rower na kołach, upuścił rewolwer na podłogę i wyjął prawą rękę spomiędzy szprych. Patrząc na panujący w garażu porządek, postanowił uszanować zwyczaje umierającego i po prostu odwiesił rower z powrotem na wieszaki na ścianie, żeby mu nie zagracić pomieszczenia. Chociaż tyle mógł dla nieboszczyka zrobić. Może gość już nigdy nie pojeździ na swoim rowerze, ale przynajmniej prokurator będzie miał mniej roboty.

Podniósł z podłogi pusty rewolwer, wsadził go z powrotem do kabury na łydce, po czym schylił się po latarkę. Nie wkładał już jej z powrotem na czoło, tylko od razu podszedł do sejfu. Poświecił latarką na zamek szyfrowy i drugą, wolną ręką zaczął przesuwać pozostałe dwa pokrętła. Jeden, jeden. Drzwi otworzyły się. Kod był prawidłowy. Widać, facet naprawdę wierzył, że podając właściwą kombinację może wyjść z tego cało i chciał mieć ważki argument do dalszych negocjacji, ale już po otwarciu i opróżnieniu sejfu z zawartości.

Włamywacz założył latarkę na głowę i obiema rękami wyjął znajdującą się w środku skrzynkę, idealnie odpowiadającą opisowi, ale nie była ona aż tak ciężka jak wspomniano. Tym lepiej, mniej dźwigania. Włożył skrzynkę pod lewą pachę, a następnie podniósł z podłogi łom i stetoskop, aby nie zostawiać po sobie jakichkolwiek śladów. Przełożył przedmioty do lewej ręki i już zaczął kierować się w stronę wyjścia z garażu, kiedy nagle się cofnął. Mało nie zapomniał o pistolecie. Podszedł czym prędzej do stołu, chwycił wolną prawą ręką pistolet z tłumikiem i szybkim krokiem poszedł w kierunku porzuconego wcześniej płaszcza. Po drodze rzucił jeszcze okiem ostatni raz na leżące ciało. Plama krwi nadal się pod umrzykiem nie pojawiała, więc zabójca uznał, że widocznie na razie wsiąka w jego ubranie lub pojawia się z drugiej strony nieboszczyka, między jego ciałem a ścianą.

- Przepraszam, stary. Twoja fantazja cię zgubiła. Trzeba było grzecznie stać z rączkami w górze, to wyszedłbyś stąd żywy, prosto do swojej rudej babeczki. Do zobaczenia kiedyś w lepszym świecie. – powiedział do pleców swojej kolejnej, nie wiedział już nawet której, ofiary.

Któryś z sąsiadów musiał już zatelefonować gdzie trzeba, bowiem w tym momencie włamywacz usłyszał wyraźnie sygnały zbliżających się policyjnych samochodów. Zaczęło mu się więc mocno spieszyć. Natychmiast rzucił skrzynkę i pozostałe niesione przedmioty na płaszcz. Starannie owinął wszystko razem i związał rękawy, tworząc spory i nielekki pakunek. Zdjął z głowy latarkę, wyłączył ją, zwinął i włożył do kieszeni spodni. Trzymając oburącz pakunek wyszedł na zewnątrz. Przed garażem natknął się na mercedesa z otwartymi drzwiami od strony kierowcy. Pomyślał przez chwilę, czy aby nie odjechać stąd tym właśnie samochodem, ale syreny wyły już zbyt blisko i wydawało mu się, że niebo gdzieś nad budynkami zaczyna pulsować.

Przez trzy, może cztery sekundy rozglądał się, planując kolejne ruchy, po czym zamachnął się i wrzucił pakunek na dach garażu. Wskoczył na bagażnik mercedesa, po czym kilkoma dużymi susami wbiegł z bagażnika na dach auta, a stamtąd będąc już w pełnym pędzie, wybił się na nogach i lecąc w powietrzu wylądował łokciami na blaszanej krawędzi dachu garażu. Sprawnie podciągnął nogi, wciągnął się na dach i po chwili stanął na górze wyprostowany, rozglądając się z tej nowej, lepszej dla niego perspektywy. Szybko zauważył jedyną możliwą drogę ucieczki. Dawny, zapewne średniowieczny mur miejski, do którego przylegał garaż i inne budynki gospodarcze na tym podwórku, dawał idealną możliwość zniknięcia niezauważonym dla tak sprawnego i wysportowanego osobnika, za jakiego uważał się włamywacz, a teraz też już i morderca.

W chwili, kiedy na podwórko z garażem wjechał na światłach i na sygnale pierwszy radiowóz, bandyta sprawnie zeskoczył razem z pakunkiem na dach jakiegoś niskiego budynku po drugiej stronie muru. Z budynku wykonał drugi skok na dość dużych rozmiarów, słabo oświetlony parking, zapełniony kilkunastoma samochodami. Nie zauważony przez nikogo, przebiegł z zawiniątkiem pod pachą między samochodami do okalającego parking niewysokiego płotu tuż przy maleńkiej, pustej stróżówce, po czym podpierając się wolną ręką o górną krawędź ogrodzenia, jedynym susem przeskoczył na drugą stronę. Wyprostował się i chwilę stał nieruchomo w cieniu stróżówki, rozglądając się w lewo i w prawo, czy aby nie nadjeżdża jakiś kolejny policyjny samochód. Następnie przebiegł po skosie na drugą stronę ulicy i po kilkudziesięciu metrach wbiegł w przejście pomiędzy jakimś supermarketem, a jedną z wolnostojących kamienic.

Zanim zniknął za rogiem budynku spojrzał jeszcze w górę ulicy i zobaczył, jak w stronę miejsca niedawnej strzelaniny pędzi kolejny radiowóz, a tuż za nim z piskiem opon w poprzeczną ulicę skręca karetka pogotowia, również na światłach i z przeraźliwie wyjącą syreną. Szybko zadziałali, nie ma co, stwierdził w myślach bandyta. Wszystko przez te strzały.

Był jednak przekonany, że jakikolwiek pośpiech do dogorywającego w garażu osobnika w tym wypadku był zupełnie niepotrzebny. Tylko zbudzą i zdenerwują mieszkańców, a jutro wszystkie lokalne media będą donosiły o sensacyjnym morderstwie. Policja zaapeluje do potencjalnych świadków, których pewnie nie znajdzie i sprawa trafi w końcu na półkę jako umorzona z powodu niewykrycia sprawcy. Być może nawet jakaś ogólnopolska telewizja przyśle tu swój wóz transmisyjny, a gadająca do kamery dziennikarka z mikrofonem zasugeruje, że „jedna z hipotez Policji mówi, że były to porachunki lokalnych grup przestępczych”.

Zatrzymał się jeszcze na chwilę pomiędzy kubłami na śmieci, służącymi jak się domyślał pracownikom marketu do zbierania segregowanych odpadów, schylił się i położył na ziemi zawiniątko. Upewnił się, że nikt nie nadchodzi, rozwiązał rękawy i rozłożył płaszcz. Odstawił na bok skrzynkę, łom i stetoskop. Pistolet z tłumikiem rozkręcił i włożył obie części na swoje miejsca do zapinanej kabury, a następnie narzucił płaszcz, aby ukryć szelki z bronią. Wrzucił do jednego z pojemników łom i stetoskop, a skrzynkę wsadził pod płaszcz i przycisnął lewą ręką. Wyprostował się i teraz już spokojnie idąc, kontynuował ucieczkę, starając się nie wzbudzać niczyjego niezdrowego zainteresowania.

Czekała go dłuższa piesza wędrówka do wynajmowanego mieszkania po drugiej stronie miasta. Zwykle na czas wykonywania zleceń wynajmował jakieś mieszkanie z ogłoszenia, a nie hotel, aby uniknąć zostawiania po sobie wyraźnych śladów. Omawiał z wynajmującym wszystkie warunki telefonicznie, płacił gotówką z góry za cały miesiąc, a zadowolony właściciel mieszkania wydawał klucze i nigdy nie zadawał żadnych pytań. Za to w hotelu zawsze żądają dokumentów, a w dodatku mają działające kamery i rejestratory obrazu. No i mieszkanie w sumie wychodzi taniej.

Musiał unikać teraz głównych dróg, bo zapewne za chwilę policja zacznie ustawiać blokady i do rana intensywnie patrolować cały Bolesławiec. Przemykał więc bocznymi ulicami i starał się unikać świateł latarni. Pożałował swojej niefrasobliwości, ponieważ wiedział, że policjanci dokładnie przeczeszą najbliższą okolicę wokół tamtego garażu i na pewno zwrócą uwagę na stojący na pustym parkingu podejrzany czarny samochód. Stwierdziwszy, że jest otwarty, szybko zorientują się, że auto mogło należeć do sprawcy morderstwa i zabezpieczą w nim ślady, w tym jego odciski palców, których oczywiście nie znajdą w swojej bazie danych. Ale z drugiej strony natychmiast tę bazę wzbogacą. Mógł, cholera, zaparkować nieco dalej, ale nie przypuszczał, że aż tak mu się wszystko pokomplikuje przez tego stukniętego miotacza rowerów. Za dużo dzisiaj tych wpadek, pomyślał, trzeba będzie rozważyć sens brania takich nietypowych zleceń.

Szkoda było pozostawionego audi, bo bardzo lubił ten samochód i jego mocny silnik. Kiedy dostarczy skrzynkę, będzie go jednak stać, żeby kupić sobie podobne auto i to nawet całkiem legalnie w autokomisie, choć jak zwykle na fałszywy dowód osobisty. Z powodu swojej szpiegowskiej przeszłości włamywacz nie mógł w tym kraju przebywać oficjalnie, używając swojej dawniejszej, prawdziwej tożsamości.

Zgodnie z umową jutro albo najdalej pojutrze zatelefonuje do niego zleceniodawca i wtedy pozostanie mu już tylko przekazać skrzynkę i zainkasować obiecane, wyjątkowo wysokie wynagrodzenie. Szkoda, że za likwidację kolesia w garażu nie dostanie jakiejkolwiek premii, bo może wtedy zafundowałby sobie dla przyjemności jazdy nawet jakąś kilkuletnią A ósemkę w automacie z 350-konnym silnikiem diesla.


Pan M. odpowiedział nam na wszystkie zadane pytania. Szlachetny kamień jest bezpieczny w bagażniku wysłużonego mercedesa, a skrzynka porwana przez napastnika lżejsza o niemałą wartość. Niemniej nurtuje nas tożsamość i przeszłość tajemniczego przestępcy i fana audi. Wciąż jednak najbardziej ściska nasza serce myśl, że Bolesław mógłby wykrwawić się na podłodze własnego garażu. A Wy jakie macie pomysły? Może przygotowany na wszystko Bolesław i tutaj znalazł rozwiązanie? Dajcie koniecznie znać w komentarzu jak wyobrażacie sobie dalsze losy naszych bohaterów. Kolejny odcinek już w środę!

Tajemnica szmaragdu - odcinek piętnasty

~Wielbłądzi Nawłoć niezalogowany
17 października 2020r. o 19:43
Bardzo ciekawy odcinek :)
Zgłoś do moderacji Odpowiedz
~~Kanarkowa Inkarwilla niezalogowany
18 października 2020r. o 13:15
c.d. Julia, trzymaj się (vide poprzedni wpis)
*************************

Julia rzuciła plecak na miejsce pasażera i wsiadła do auta, kupionego dla Oli w autokomisie ponad rok temu z okazji jej 25 urodzin. Sprzedawca zapewniał kilkakrotnie, że Niemiec płakał jak sprzedawał, chociaż z papierów wynikało, że auto miało w Polsce już dwóch właścicieli. Kilkunastoletnie polo w kolorze wściekle żółtym nie kosztowało wiele, ale było sprawne i dość zadbane, więc nie wymagało wielkich nakładów finansowych. Ola korzystała z niego na ostatnim roku studiów, chociaż jako młody kierowca wolała poruszać się we Wrocławiu głównie tramwajami i autobusami. Była jednak do swojego auta bardzo przywiązana, jak kiedyś do Kajetana, jednej ze swoich pluszowych, kolorowych zabawek, zabieranego ze sobą wszędzie tam, gdzie Ola potrzebowała amuletu przynoszącego szczęście.

Ola szanowała i dbała o autko, zarówno wewnątrz, jak i na zewnątrz. Na razie używała go dojeżdżając do swojej pierwszej pracy, jako wózek na zakupy i w razie potrzeby do załatwienia jakiejś ważniejszej sprawy, jak na przykład dostarczenia wujka Zygmunta do przychodni. Nie miała okazji jeszcze jeździć swoim kanarkiem na dalsze trasy, chociaż zarzekała się, że jak już się lepiej poczuje za kierownicą, to pierwszym krajem, które odwiedzi będą jej ukochane Włochy. A dokładniej mówiąc prowincja Foggia. Jeszcze dokładniej – położone niemal na czubku ostrogi włoskiego buta cudne, niewielkie miasteczko Peschici. Miasteczko, które każdy łatwo sobie wyobrazi, kiedy tylko zamknie oczy i usłyszy „włoskie miasteczko z białymi kamieniczkami nad brzegiem Adriatyku”. Biały klif, maleńka, zabytkowa starówka z ciasnymi uliczkami i krzywym brukiem, smak chrupiącej focaccii skropionej prawdziwą włoską oliwą w jednej z kilkunastu maleńkich, trudnych czasem do znalezienia restauracyjek. Ola była tam aż kilkanaście razy rok po roku, zabierana przez swoich dziadków, zanim przeniosła się ze swoją mamą na stałe z Głogowa do Bolesławca. Julia nie była tam ani razu, chociaż zaproszenia miała na każdy z tych wyjazdów. Ale kto wie? Może wreszcie pojadą razem na ten kamping, o którym Ola tyle razy opowiadała, a na którym już pewnie traktują Olę jak swoją dobrą znajomą.

Julia wsunęła do stacyjki kluczyk, do którego przyczepiony był puszysty pomponik, dyndający podczas jazdy. Uruchomiła silnik i wyjechała z garażu. Darowała sobie zamknięcie za sobą dwuskrzydłowych, ręcznie otwieranych drzwi garażowych, gdyż w zasadzie oprócz auta w garażu tym nic cennego, poza własnoręcznie skonstruowaną przez wujka Zygmunta kosiarką do trawy i kilku starych narzędzi ogrodowych, nigdy się nie znajdowało. Nie chciała też tracić cennego czasu na ich zamykanie.

Wyjechała przez bramę, skręciła w prawo, a za chwilę w lewo w ulicę Staszica. Przyspieszyła, gdyż trasa do centrum była o tej porze już pusta. Nie zauważyła także żadnych przechodniów, zupełnie jakby miasto zamarło. Oświetlone żółtym światłem sodowych żarówek budynki, płoty i nieruchome drzewa wydawały się Julii wyjątkowo nierzeczywiste i upiorne, jak w jakiejś apokaliptycznej wizji końca świata. W takiej scenerii łatwo można było sobie wyobrazić, że za chwilę między budynkami pojawią się pochodzące z kosmosu trójnożne, kroczące maszyny, mające na celu eksterminację gatunku ludzkiego za pomocą „snopów gorąca”, jak w „Wojnie światów” Wellsa.

Sygnalizacje świetlne na mijanych skrzyżowaniach były już wyłączone o tej porze. Pulsujące na pomarańczowo światła zamiast sterować nocnym ruchem, ostrzegały tylko o niebezpiecznym miejscu przecięcia dwóch dróg, ale dzisiaj wydawały się także informować świat o jeszcze innym zagrożeniu. Julia poczuła nagły ścisk w żołądku, kiedy uzmysłowiła sobie, że jeżeli to Bolek padł ofiarą strzelaniny, to jego serce pewnie pulsuje teraz dokładnie jak te mrugające żarówki, dopóki ktoś nie sięgnie do wyłącznika i go nie naciśnie. Poprosiła w myślach Boga, aby tego guzika na razie nie dotykał i nie zdmuchiwał jeszcze Bolkowej świeczki.

Julia nie prowadziła ani zbyt pewnie, ani zbyt szybko, gdyż nie miała wystarczająco długiego doświadczenia w prowadzeniu pojazdów. Zbliżała się jednak nieubłaganie do celu, nie mając pojęcia co tam zastanie. Do jej głowy wciąż próbowały przebijać się jakieś niepokojące obrazy, które zdecydowanie próbowała odganiać. Nie mogła poddać się tym pesymistycznym wizjom wyświetlającym się jak przeglądane w albumie zdjęcia z miejsc dramatycznych wydarzeń i tragicznych wypadków. Życie i praca zawodowa nauczyły ją, że przysłowiowa nadzieja umiera ostatnia. Wielokrotnie dzięki temu uratowała niejedno życie, kiedy wszystkim innym dokoła dalsza reanimacja wydawała się bezsensowna.

Znienacka dopadły ją potworne wyrzuty sumienia, bo jeżeli coś złego stało się Bolkowi, to przecież była to tylko i wyłącznie jej wina. Kto bowiem, jak nie ona namawiał go kilka dni temu do wygrzebania z ziemi tej cholernej skrzynki, zupełnie zapominając w jakich okolicznościach została tam zakopana? A wreszcie kto, jak nie ona dwadzieścia kilka lat temu, nie wiadomo na co licząc, namówił Bolka do zabrania tejże skrzynki z wojskowej ciężarówki, przez co narazili się na całą tą tragedię, po której jedynie Bolkowi mogła zawdzięczać to, że przeżyła oraz to, że mogła po tylu latach ponownie spotkać go na swojej drodze. Wychodziło na to, że była dla niego jakąś femme fatale. Oby jednak nie.

Minęła targowisko na Wesołej, komendę PSP, stację Lotosu i skręciła w lewo w ulicę Kubika na ostatnim mijanym skrzyżowaniu z migającą na pomarańczowo sygnalizacją. Oznaczało to, że już dosłownie za kilkadziesiąt sekund przekona się, czy odnowiony związek z Bolesławem będzie miał szansę rozwinąć się, czy może zostanie zakończony tym razem na zawsze. Przejeżdżając koło Polmozbytu zauważyła mrugającą niebieską poświatę za murem miejskim, tam gdzie znajdowało się podwórko z garażem Bolka. Spodziewała się policyjnych blokad, więc zanim jeszcze dojechała na miejsce, sięgnęła na wszelki wypadek do zamkniętej na zatrzask kieszeni plecaka, aby wyjąć trzymaną tam legitymację strażaka.

Kiedy skręciła w ulicę Kutuzowa zobaczyła blokujący prawy pas drogi przy muzeum radiowóz na światłach i stojącego przy nim funkcjonariusza. Zatrzymała samochód i pokazała zbliżającemu się policjantowi legitymację, informując go niezgodnie z prawdą, że została wezwana przez dyspozytora. Policjant poprosił, aby nie wjeżdżała jednak na ulicę 1 Maja, tylko zaparkowała na parkingu pod cukiernią, albo wzdłuż ulicy Chopina. Przejechała powoli koło funkcjonariusza i omijając radiowóz, wjechała w prawo w ulicę Chopina, gdzie zaparkowała po lewej stronie, bo tak jej było łatwiej i wygodniej.

Wysiadła z volkswagena i nie zamykając go biegiem ruszyła w stronę Placu Zamkowego. Zwróciła uwagę, że drugi z policjantów, przyświecając sobie latarką obchodził właśnie dokoła jakieś ciemne kombi, stojące jako jedyne na parkingu przed cukiernią Malinka. Z daleka zauważyła stojący za skrzyżowaniem i za wjazdem na podwórko tył jednego z wozów PSP, zdaje się że scanię, także na kogutach. Dwóch kolegów z komendy stało w hełmach pod apteką. Zbliżyła się do nich szybkim krokiem, zapominając w nerwach o przywitaniu.

- O, pani Nina! – młodsi koledzy zawsze zwracali się do niej per pani i to w dodatku per pani Nina, używając zdrobnienia od jej pierwszego imienia, ale jej nigdy nie chciało się z tym walczyć, ani użerać. – Wezwali panią? Całkiem niepotrzebnie. Erka już dawno tam zajechała. Być może już nawet zapinają worek. – odpowiedział starszy z nich, Kamil. Gdyby było jaśniej, zauważyłby, że Julia zbladła jak papier.

- Nie wzywali, ale przyjechałam sprawdzić, czy to nie aby mój znajomy, który tutaj mieszka. Daj mi może jakąś kamizelkę, Kamil. Na wszelki wypadek, żeby nikt się mnie nie czepiał. – poprosiła kolegę Julia - Muszę tam szybko zajrzeć i się upewnić.

- Nie ma sprawy, pani Nino – odrzekł strażak, lecz zamiast wracać do wozu, zdjął i po prostu pożyczył Julii swoją bluzę z napisem STRAŻ. Sam został w koszulce z krótkim rękawem.

- Zaraz oddam. – obiecała Julia. Na nogach jak z waty przeszła koło schodków prowadzących do apteki i pozdrawiając kolejnego funkcjonariusza skierowała się prosto na podwórko. Teraz nikt nie powinien jej o nic pytać, ani zaczepiać. Członkowie wzywanych na miejsce służb starali się nigdy sobie nie przeszkadzać w wykonywaniu czynności, lecz zawsze współpracować, bo jedni drugich często bardzo potrzebowali.

Mijając róg kamienicy rozeznała się w sytuacji. Zobaczyła dwa radiowozy i karetkę blisko otwartego garażu Bolka. Tuż przed podniesioną bramą garażową stał bolkowy mercedes. Drzwi, którymi tak masakrycznie głośno trzaskał Bolek, były otwarte, jakby dopiero co wysiadł. Tak bardzo chciała go teraz zobaczyć i usłyszeć jego głos. Łudziła się więc, że może jednak zaraz wyjdzie z garażu i rzuci jakimś świńskim komentarzem na temat jej dwuznacznego napisu na koszulce. Sądząc jednak po tym, czego dowiedziała się chwilę wcześniej od dyspozytora, nie mogła na to raczej liczyć.

Szła dalej, kątem oka widząc jak następny z policjantów rozmawia z kimś przez uchylone drzwi do klatki schodowej pierwszej z kamienic. W wielu oknach paliło się światło. Ludzie mieli wreszcie swoją podwórkową sensację, pomyślała i w tym momencie zobaczyła, jak z garażu wychodzą dwaj ratownicy medyczni i dwaj policjanci, pchając z dużą prędkością po kostce brukowej nosze jezdne z leżącym na nich nieprzytomnym Bolesławem. Opatrunki, które przytrzymywał jeden z ratowników na jego brzuchu były przesączone krwią.

Julii nagle zakręciło się w głowie i odpłynęła w ciemność. Osuwając się na ziemię przemknęło jej tylko przez myśl, że może mimo wszystko to jednak jest koszmarny sen i że za chwilę nastanie ranek, a ona ziewając i przeciągając się, obudzi się w swoim łóżku.
**************************
c.d.n.
Hmmm.... Włochy... ;)
Pozdrawiam,
M.
Zgłoś do moderacji Odpowiedz
~~Rdzawozłota Słonecznica niezalogowany
18 października 2020r. o 17:58
Ciekawe kto to pisze? Fantastyczna zabawa.
Zgłoś do moderacji Odpowiedz
~Jaskrawoniebieski Czosnek niezalogowany
19 października 2020r. o 9:52
Wiem, ale nie powiem. :)
Pozdrawiam,
M.
Zgłoś do moderacji Odpowiedz
~~Piwny Heliotrop niezalogowany
19 października 2020r. o 19:35
Emocje cisnienie ,spadek,cukru oraz uderzenie w głowę powoduje omdlenie ,które w tej sytuacji włamywacz bierze za spowodowane postrzeleniem ułożenie ciała .W tym świetle również plamę farby z pojemnika,w którym po malowaniu zostało niewiele ale ciśnienie gazu uszkodzonego przez rykoszet pojemnika pryska na ścianę włamywacz bierze za krew Bolesława ,niewielkie draśnięcie krwawiące powoduje że zostaje zabrany do szpitala gdzie odzyskuje przytomność .Lekarz jednak po opatrzeniu postanawia ,wysłać Bolka na badanie głowy tomografem .Jadą do Jeleniej Góry w drodze Bolek ma dużo czasu by przeanalizować całe zdarzenie i co zrobić dalej.Czy uda mu się dociec kim jest włamywacz i kto zlecił te włamanie ..
Zgłoś do moderacji Odpowiedz
Wypowiedz się:
Jeśli zostawisz to pole puste przypiszemy Ci losową ksywę.
Publikacja czyichś danych osobowych bez zezwolenia czy użycie zwrotów obraźliwych podlega odpowiedzialności karnej i będzie skutkować przekazaniem danych publikującego organom ścigania.
Publikowane komentarze są prywatnymi opiniami użytkowników serwisu. Bolec.Info nie ponosi odpowiedzialności za treść opinii i wypowiedzi, a osoba zamieszczająca wypowiedź może ponieść za jej treść odpowiedzialność karną i cywilną. Bolec.Info zastrzega sobie prawo do moderowania wszystkich opublikowanych wypowiedzi, jednak nie bierze na siebie takiego obowiązku. Pamiętaj, że dodając zdjęcie deklarujesz, że jesteś jego autorem i przekazujesz Wydawcy Bolec.Info prawa do jego publikacji i udostępniania. Umieszczając cudze zdjęcia możesz złamać prawo autorskie. Bolec.Info nie ponosi odpowiedzialności za publikowane zdjęcia.
Daj nam Cynk - zgarnij nagrodę!

Byłeś świadkiem jakiegoś wypadku lub innego zdarzenia? Wiesz coś, o czym my nie wiemy albo jeszcze nie napisaliśmy? Daj nam znać i zgłoś swój temat!

Wypełnij formularz lub wyślij pod adres: [email protected].

Kontakt telefoniczny z Redakcją Bolec.Info: +48 693 375 790 (przez całą dobę).